W piłkarskim świecie, w którym transfery i negocjacje rządzą się swoimi prawami, historia Józefa Młynarczyka to coś więcej niż tylko decyzja o zmianie klubu.

To opowieść o emocjach, o wyborze, który nie był ani prosty, ani jednoznaczny. Mimo że na horyzoncie widniał Górnik Zabrze – klub z tradycjami – to jednak bramkarz Odry Opole, nieoczekiwanie postawił na łódzki Widzew, który już wtedy miał duży potencjał wielkości. Utalentowany golkiper zamknął drzwi przed Górnikiem, a otworzył je przed Widzewem, klubem dla którego chciało grać wielu polskich piłkarzy, o czym wspomniał Marek Wawrzynowski w książce „Wielki Widzew. Historia polskiej drużyny wszech czasów”:

„Teraz wiadomo, dlaczego Polacy byli tak twardymi i nieustępliwymi sojusznikami dla naszych podczas drugiej wojny światowej. Wiadomo też, dlaczego Edward Gierek i rząd w Warszawie zdecydował ostatnio, żeby nie ścierać się z pracownikami stoczni w Gdańsku – napisał Keith Macklin, dziennikarz The Times, będąc pod wrażeniem postawy Widzewa w Manchesterze w meczu pierwszej rundy Pucharu UEFA z United we wrześniu 1980 roku.

Sobolewskiemu został ostatni element układanki. Bramkarz. Jerzy Klepczyński był zawodnikiem co najwyżej średniej klasy krajowej, a przecież Widzew szukał kogoś, kto mógłby grać w Europie nie gorzej niż Burzyński. Była siódma nad ranem, gdy Józef Młynarczyk usłyszał głośne walenie w drzwi. Wyjrzał zaspany przez wizjer i zobaczył znajomą twarz. Zabawnie niechlujny, nieuczesany facet, którego kojarzył każdy piłkarz w kraju. Stefan Wroński. Bramkarz Odry Opole musiał być zaskoczony, bo jeśli miał się spodziewać kogoś tego dnia, to wysłanników Jana Szlachty, szefa Rady Patronackiej Górnika Zabrze. Mieli przyjechać przed południem. Ze Szlachtą Młynarczyk dogadał już przecież wszystkie szczegóły. Pozostało tylko wybrać domek jednorodzinny w Zabrzu. Po to zresztą wrócił nieco wcześniej z wakacji.

Zdziwił się, ale otworzył drzwi. Obok Wrońskiego stał Sobolewski.

– Czy możemy na chwilę wejść? – zapytał prezes.

– No tak, ale… – Młynarczyk na chwilę się zawahał.

– Wchodzimy! – odparł Sobolewski i wepchnął bramkarza do środka.

Młynarczyk wspomina, że ich rozmowa trwała 15 minut.

– Chcesz grać w Widzewie? – zapytał na koniec prezes.

– Ale… – Młynarczyk nie bardzo wiedział, co powiedzieć.

– Ale czy chcesz grać w Widzewie?

– No ale…

– No ale chcesz czy nie chcesz?

– No pewnie, że chcę.

– My jedziemy do klubu wszystko załatwić, a ty w poniedziałek jesteś u nas na treningu.

Po dziesiątej podjechały czarne wołgi z ludźmi Szlachty. Bezskutecznie pukali do drzwi i wydzwaniali na domowy telefon Młynarczyka. Odpowiedzi na kilka godzin natarczywego dobijania się nie było. Z domu nie dobiegał żaden odgłos. Około czternastej goście z Zabrza wsiedli do samochodów i zrezygnowani odjechali.

Młynarczyk na wszelki wypadek jeszcze przez kolejne cztery godziny siedział razem z rodziną niemal bez ruchu. Dopiero co wrócili do domu z wczasów w Jastarni, dlatego nawet nie zdążyli zapełnić lodówki. Dzień spędzili w milczeniu, przy herbacie i ciastkach. Dopiero po osiemnastej bramkarz dyskretnie wyjrzał przez okno i upewnił się, że nikt z Górnika na niego nie czatuje.

– Wiedziałem, że nie jestem w porządku, bo wszystko było dograne z Górnikiem. Trzeba było może zejść i powiedzieć, że nic z tego, że się nie dogadamy. Ale Szlachta był wtedy tak ważny, że nie wiadomo było, co się stanie – opowiada bramkarz.

W niedzielę ruszył w trasę, a w poniedziałek już trenował z Widzewem. Dostał do kieszeni 700 tysięcy złotych, równowartość 120 średnich pensji krajowych. To był przekonujący argument. Ale przemówiła do niego też jakość klubu z Łodzi. Widzew nie tylko był wicemistrzem Polski, ale też zespołem, który gra coraz lepiej, wciąż idzie w górę i regularnie występuje w europejskich pucharach. Górnik po latach wielkich sukcesów dziś miał przede wszystkim nazwę i zacierające się wspomnienie po erze Pohla, Lubańskiego i Kostki.

– Na zgrupowaniach reprezentacji olimpijskiej dużo rozmawialiśmy o tym, jak wygląda sytuacja w klubach. W tym Widzewie po prostu chciało się grać, chciało się tam być. Zresztą w tym czasie większość piłkarzy w Polsce marzyła, żeby być częścią tego zespołu, a to nie było takie łatwe – wspomina Młynarczyk.

Pochodzi z Nowej Soli, z rodziny międzynarodowej. Ojciec przyjechał tu z dawnego województwa poznańskiego, matka z Rosji. Młynarczyk zaczynał karierę w miejscowym zespole Astra, skąd przeniósł się do innego miejscowego klubu – Polonii, później znanej jako Dozamet. Dostrzeżono go i przeniósł się do drugoligowego BKS Stal Bielsko-Biała, a stamtąd w atmosferze skandalu do Odry Opole. Zabrał go Antoni Piechniczek, który wcześniej przeszedł tę samą drogę. Było z transferem bramkarza trochę zamieszania. Działacze BKS odkryli, że Młynarczyk nielegalnie grał sparingi w Odrze jako Józef Szczepanek, choć nie godzili się na jego odejście. Wiceprezes klubu z Podbeskidzia wybrał się nawet na mecz z Dynamem Berlin i zrobił kilka zdjęć, ale mimo afery w prasie działacze BKS nic nie wskórali. Młynarczyk wykazał się sporą determinacją w dążeniu do założonego celu, podobnie jak później w przypadku transferu do Widzewa.

Gdy Sobolewski pozyskał ‘Młynarza’, mógł uznać, że na ten moment budowa podstawowej jedenastki jest ukończona. Przynajmniej na potrzeby czasów”.

Książka „Wielki Widzew. Historia polskiej drużyny wszech czasów” ukazała się w serii SQN Originals i jest dostępna w księgarni sportowej na www.labotiga.pl

Decyzja „Młynarza” o przenosinach do Łodzi, choć kontrowersyjna, była przełomowa dla jego kariery. Widzew okazał się drużyną, która zapewniła mu sławę i transfer do Bastii.

Józef Młynarczyk był kluczową postacią w Widzewie, FC Porto i reprezentacji Polski. Między słupkami RTS-u obronił karne wykonywane przez Franco Causio i Antonio Cabriniego z Juventusu. Na turnieju España ’82, na którym reprezentacja Polski zajęła 3. miejsce, bronił jak natchniony, a pięć lat później świętował ze „Smokami” zdobycie najcenniejszego trofeum w Europie – Pucharu Mistrzów.

Po zawieszeniu rękawic na kołku służył dobrą radą młodszym kolegom po fachu, m.in. Andrzejowi Woźniakowi i Vítorowi Baí z FC Porto. Współpracował z selekcjonerami Biało-Czerwonych – Andrzejem Strejlauem i Jerzym Engelem. Wspierał Antoniego Piechniczka, kiedy „Antoś” prowadził kadrę Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Pomagał bramkarzom Widzewa i Lecha Poznań, a niedawno stał się częścią sztabu szkoleniowego Jana Urbana w reprezentacji Polski.

Doświadczenie legendy Widzewa, jego charyzma i umiejętność zachowania zimnej krwi w meczach o stawkę powinny sprawić, iż będzie on wartością dodaną dla „Orłów” Urbana. Nasza drużyna narodowa potrzebuje autorytetów takich, jak Józef Młynarczyk.