Wstawaj, Sonny! Jeszcze nie zacząłem naprawdę walczyć! Wstawaj i walcz! Przecież byłeś taki niebezpieczny!!!

Czy pamiętacie scenę z filmu „Mroczna dzielnica”, w którym policjanci z 15 posterunku rozmawiają w barze na temat najwspanialszych sportowców w historii. W pewnym momencie dołącza do nich Lewis Strutt i mówi: „Największym sportowcem był Muhammad Ali. Zwyciężał dzięki sile ducha. Nie musiał nawet ruszyć palcem”.

Co prawda nie był to film najwyższych lotów, ale Michael Jai White, który w nim zagrał, miał rację. Cassius Clay vel Muhammad Ali był nie tylko wspaniałym wojownikiem w ringu, ale także mistrzem gierek słownych. Emanował pewnością siebie przed walkami mistrzowskimi. Był „wielką gębą”, która popierała wysokie mniemanie o sobie umiejętnościami, o czym boleśnie przekonał się groźny Sonny Liston. Jego konfrontacje z „Największym” opisał Andrzej Kostyra w książce o boksie „Walki stulecia. Bohaterowie wielkiego boksu” dostępnej w księgarni sportowej www.labotiga.pl

„Boksować nauczył się za kratkami, gdzie odsiadywał pięcioletni wyrok za napad z bronią w ręku. Namówił go do boksu katolicki kapłan sprawujący posługę dla więźniów. Ksiądz chyba nie przypuszczał, że ma do czynienia z przyszłym zawodowym mistrzem świata wszech kategorii.

Sonny Liston urodził się w Arkansas jako… 24. dziecko w 27-osobowej rodzinie! Gdy jego matka wyjechała do St. Louis, uciekł z domu i podążył jej śladem. Analfabeta, zagubiony w wielkim mieście, musiał prędzej czy później trafić do jednego z miejskich gangów. Pozbawiony rodzicielskiego ciepła i opieki, był skazany na awantury, bójki, napady… W końcu wylądował w więzieniu stanowym w Jefferson City, gdzie spotkał wspomnianego księdza. Zwolniony po odsiedzeniu połowy wyroku Sonny kontynuował bokserskie treningi na wolności. Szło mu nieźle, zdobył nawet Złote Rękawice, wiele walk wygrał przed czasem.

Zawodowcem został w 1953 roku, pierwszą płatną walkę stoczył oczywiście w St. Louis, z Donem Smithem. Rezultat? Wygrana przez nokaut, w pierwszej rundzie. To zwycięstwo zapoczątkowało serię występów budzących postrach wśród rywali. 36 walk i 35 wygranych! Tylko Marty Marshall nie przestraszył się byłego gangstera, pokonał go, ale w rewanżu został znokautowany w szóstym starciu.

W 1962 roku, mając 30 lat (oficjalnie, bo niektórzy znajomi twierdzili, że jest o osiem lat starszy), Sonny otrzymał prawa pretendenta i zmierzył się w pojedynku o mistrzostwo świata wagi ciężkiej z Floydem Pattersonem. »Potwór«, jak nazwali Listona dziennikarze, znokautował mistrza w szóstej sekundzie trzeciej minuty. Rewanż zajął mu zaledwie cztery sekundy dłużej. Zwycięstwa Listona, jego nieprawdopodobna siła ciosów, kamienny spokój i spojrzenie bazyliszka paraliżowały wszystkich rywali. Nawet Pattersona. Jak pisali reporterzy: »szedł na spotkanie z Listonem, jakby miał stanąć oko w oko z plutonem egzekucyjnym«.

Sonny wydawał się uodporniony na ciosy, bez mrugnięcia okiem przyjmował najcięższe uderzenia. Sam potrafił uderzyć niezwykle brutalnie, jego lewy sierpowy dewastował rywali, prawy był prawie tak samo skuteczny, a do tego dochodził lewy prosty, którym walił jak drągiem. Co bardziej pobudliwi pismacy porównywali go z samym Joem Louisem, przepowiadali, że będzie rządził tak długo jak ‘Brown Bomber’.

Gdy Liston był już czempionem, Clay stał dopiero u progu wielkiej kariery, miał na koncie zaledwie 19 zawodowych pojedynków. Wszystkie co prawda wygrał, lecz niewielu fachowców dawało mu szanse na pokonanie Listona. Przykładowo reporterzy Gazette stawiali na Listona w stosunku 43:4, pozostali dawali ‘Wielkiemu Krzykaczowi’ niewiele większe szanse.

Przerażony, rozhisteryzowany, tchórzliwy – to tylko niektóre z dziennikarskich określeń dla przedstawienia stanu ducha Alego przed czekającym go pojedynkiem z eksgangsterem. Zresztą Clay sam przyczynił się do takiego wizerunku w prasie. Doszło do tego w dość osobliwych okolicznościach…

– Pewnego wieczoru rozmawiałem z Williem Reddishem, jednym z trenerów Listona – wspominał Ali. – Dowiedziałem się od niego, że Liston przychodzi pograć sobie w kości do Thunderbird.

– Nie zaryzykowałbyś kilku dolarów, aby sobie z nim pograć? – zapytał Reddish.

– Będę tam za godzinę, ale nie po to, aby tracić forsę. Przyjdę, aby wyrzucić tego obrzydliwego niedźwiedzia z knajpy – zadecydował Ali.

Gdy Ali wszedł do Thunderbird, Liston akurat rzucał kości:

– No chodź, ty paskudny niedźwiedziu. Od razu załatwimy sprawę. Chodź tu, no chodź… – wrzeszczał Ali.

Liston nawet nie podniósł głowy, grał dalej, jakby nic się nie stało.

– Floyd Patterson był nikim. Wygrałeś z nim, ale to ja jestem prawdziwym mistrzem. Jestem dla ciebie za szybki, za mądry, za dobry… Jeśli myślisz, że i mnie znokautujesz, to postaw całą forsę – kontynuował Ali w swoim stylu.

Wszyscy w lokalu odeszli od stołów do gry i automatów, całe zainteresowanie przeniosło się na głównych bohaterów. Liston jakby tego w ogóle nie zauważał. Spokojnie rzucał kości, jego twarz nie zmieniła nawet na moment chłodnego, cynicznego wyrazu.

– Jutro rano, zanim wzejdzie słońce, opuścisz miasto. Las Vegas jest dla nas obu za małe! – wydarł się Listonowi prosto w twarz doprowadzony do gorączki Ali.

W tym momencie Liston złapał nagle za leżącą obok torbę, wyciągnął z niej czarny rewolwer, wycelował w głowę Alego i na cisnął spust.

– Peng, peng, peng…

Tego już Ali nie słyszał. Przeskoczył przez stół do gry w karty, przewrócił drugi, przy którym grali w kości, rozsypał frytki jednego z gości i wybiegł w popłochu na ulicę. Gdy dotarł do hotelu, jeszcze drżały mu ręce, a serce biło jak oszalałe. Był przekonany, że cudem uniknął śmierci. Próbował wygrać z szaleńcem, udając szalonego, a to nie była dobra metoda.

Po półgodzinie do hotelu przyjechał pierwszy dziennikarz i opowiedział niedoszłemu czempionowi, jak cały Thunderbird pokładał się ze śmiechu po jego ucieczce. Okazało się, że Reddish wszystko z Listonem ukartował, podpuścił Alego i przygotował podopiecznemu straszaka nabitego ślepymi nabojami. Obaj znakomicie odegrali swoje role i już przez wszystkie dni poprzedzające właściwą walkę Ali pozostał pośmiewiskiem całych Stanów Zjednoczonych. »Największy rewanż w historii boksu«, szydzili niektórzy dziennikarze.

(…)

Do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy dojdzie do głównej walki. Ali nieustannie był bombardowany anonimowymi telefonami, których autorzy grozili, że jeśli wejdzie do ringu, zabiją go.

– Ty bękarcie! Jeśli Liston cię nie załatwi, to my cię załatwimy. Nigdy nie zostaniesz mistrzem świata – to jedna z wielu gróźb pod jego adresem.

Ich powodem było przejście Claya na mahometanizm. Wielu fanatyków w Ameryce nie mogło tego znieść. Ali traktował wszystkie te pogróżki serio (trudno zresztą mu się dziwić), zrobił się tak podejrzliwy, że kazał nawet zapieczętować butelkę, z której miał pić w przerwach pomiędzy rundami. Gdy się dowiedział, że Rudolph, który miał nie spuszczać flaszki z oka, odszedł gdzieś na minutę – rozbił butelkę i nalał wody do nowej. Zaplombował ją i już sam baczył na nią przez cały czas.

Pierwsza runda przebiegała po myśli Alego. Liston szedł do przodu jak rozjuszony byk i walił dzikimi sierpami. Najwidoczniej chciał skończyć pretendenta tak samo szybko i skutecznie jak Pattersona. Clay był jednak przygotowany na taką taktykę. Tańczył wokół byka i kłuł prostymi, wykorzystywał większą szybkość. Gdy Liston zapędzał go do lin, zręcznie wymykał się z pułapki, nie przyjmował zaproszeń do wymiany ognia. Pod koniec starcia nacisk mistrza jakby zaczął słabnąć, chociaż pierwsze trzy minuty bezsprzecznie należały do niego.

– Przypominam sobie dokładnie połowę trzeciej rundy – opisu je Ali w swej autobiografii The Greatest. – Podczas jednego z klinczów poczułem, że Liston zaczyna już odczuwać trudy walki. Jego twarz była napuchnięta po moich lewych prostych. Często biłem również prawym krzyżowym i pod okiem wyrósł mu guz. Widziałem, że jest zaszokowany, bezradny, zdezorientowany. Nikt w jego karierze nie sprawił mu takiego lania, nigdy nie był ranny w ringu. Szedł do przodu jak postrzelony dziki zwierz, ciężko bił na mój korpus, lecz większość ciosów amortyzowałem łokciami. Kiedy zabrzmiał gong, położyłem rękawice na jego barkach i go odepchnąłem.

Jak się potem okazało, Liston czuł od kilku minut ból w barku i lekarz wtarł mu w bolące miejsce maść rozgrzewającą. Podczas zwarć i klinczów dostała się ona na czoło Alego, a następnie do jego oka, gdy Dundee spryskał mu twarz zmoczoną gąbką. O tym wszystkim pretendent i jego ludzie w narożniku dowiedzieli się już po walce. W krytycznym momencie nikt nie miał pojęcia, co się stało.

– Rozwiąż mi rękawice. Pokaż całemu światu, że to jest faul, nieczysta gra!, szarpał się Ali z Dundeem.

– To jest wielka gra, chodzi o tytuł mistrza świata. Musisz wyjść do ringu, wygrasz!!! – krzyknął Angelo i wypchnął Alego na środek.

Był już ku temu najwyższy czas, bo gdyby pretendent spóźnił się o dziesięć sekund, sędzia ogłosiłby zwycięstwo czempiona. Liston i jego obóz wiedzieli, że w narożniku rywala dzieje się coś niedobrego, i próbowali wykorzystać okazję. Mistrz wyskoczył do Alego jak myśliwy do ofiary. Strzelał szerokimi ciosami, część z nich dochodziła do celu, części udało się Alemu uniknąć. Przymknął palące oko i ledwie dostrzegając kontury rywala, machinalnie unikał jego ciosów. Szczęście, że cepy Listona mógł dostrzec nawet jednooki.

– Bij pieprzonego negra, Sonny!!! Załatw go!!! – krzyczeli kibi ce przychylni Listonowi.

Sekundy mijały, a Liston wciąż nie mógł odpowiednio trafić częściowo oślepionego konkurenta. Pod koniec starcia stało się jasne, że zaprzepaścił niepowtarzalną szansę. Ali stopniowo od zyskiwał wzrok, coraz częściej kontrował, przechodził do ataku.

– W przerwie wiedziałem już, że wszystko jest okej – pisał potem Ali. – W szóstej rundzie ostro pomaszerowałem na Listona. Był już jakby przemieniony, dał z siebie wszystko, co miał najlepszego, lecz nie udało mu się mnie wykończyć. Czułem jego mięśnie, był zmęczony, a ja nadal miałem w sobie mnóstwo werwy. Nie mógł znaleźć żadnej recepty na moje lewe i prawe proste.

Gdy zabrzmiał gong rozpoczynający siódmą odsłonę, Liston ciągle siedział w narożniku. Ciężko dyszał, patrzył szklanym wzrokiem gdzieś przed siebie. Nie miał zamiaru dłużej walczyć, zrezygnował!

W końcu Ali spełnił swoje marzenie. Był największy. Tłoczyli się wokół niego dziennikarze radiowi, prasowi i telewizyjni, zadając setki pytań. ‘The Greatest’ przerwał im i zaczął swój słynny monolog:

– Stop, stop, stop!!! Każdy z was powiedział już, co miał do powiedzenia. Wszyscy twierdziliście, że Liston mnie zabije, że jest lepszy od Jacka Johnsona, Jacka Dempseya, nawet samego Joego Louisa. Nie chcieliście mi wierzyć, gdy przepowiadałem, że rozłożę go, tego okropnego niedźwiedzia, przed ósmą rundą. Żaden z was nie wierzył, że jestem największy! Teraz patrzy na nas cały świat. Powiedzcie mu: kto jest największy? No kto?!!

Cisza, nikt się nie odezwał. Wszyscy wbili wzrok w mikrofony i notatniki.

– No kto jest największy, kto?! Pytam po raz ostatni!!!

Upłynęła może minuta, gdy zabrzmiały pierwsze odpowiedzi: Ty….

Niespełna półtora roku później, 25 maja 1965, doszło do rewanżu.

(…)

Rozbrzmiał gong na pierwszą rundę. Ali spokojnie okrążał rywala w oczekiwaniu na atak, ale ponieważ ten dziwnie długo nie następował, sam wystrzelił krótkim lewym sierpem na szczękę. Sonny odpowiedział mocnym prawym na korpus, lecz Ali zamortyzował uderzenie łokciem. Po tej akcji Liston podskoczył do rywala, chciał poprawić lewym sierpowym, lecz uczynił to zbyt gwałtownie. Na chwilę stracił równowagę, co Ali perfekcyjnie wykorzystał. Dostrzegł lukę w gardzie i wpakował w nią prawy prosty tak silny, że prawie wyrwał Listona z butów. Był to jeden z najsilniejszych ciosów, jakie zadał w życiu. Sonny padł po nim z hukiem na matę i leżał dłużej, niż trwało wyliczanie. Ali wrzeszczał:

– Wstawaj, Sonny! Jeszcze nie zacząłem naprawdę walczyć! Wstawaj i walcz! Przecież byłeś taki niebezpieczny!!!

Do Listona jednak niewiele docierało. Miał zamglony wzrok, chyba nie słyszał gwizdów i krzyków publiczności, która podejrzewała jakiś szwindel. Ali do dzisiaj zaklina się, że pojedynek nie był ukartowany. Słabość Listona tłumaczy atmosferą towarzyszącą pojedynkowi. Obecność FBI, mordercze pogróżki, uzbrojeni policjanci, dziennikarze skryci za szybami pancernymi… Wszystko to było związane z Alim, lecz napięta atmosfera udzieliła się jego rywalowi, który nie wytrzymał presji.

– Po uderzeniu, które zaabsorbował Liston, padłby nawet słoń, utrzymuje Ali w swej autobiografii”.

Muhammad Ali pokonał Sonny’ego Listona dwukrotnie w wielkim stylu, obalił mit o przewadze brutalnej siły nad szybkością i udowodnił, że najcenniejszym zwycięstwem było przezwyciężenie strachu.

Ali w pełni zasłużył na przydomek „Największy”.