Niektórzy koszykarze wchodzą do hali i od razu wiadomo, że to oni będą w centrum wydarzeń. Kimś takim byli Magic Johnson, Larry Bird, Michael Jordan i… David Robinson, rosły center San Antonio Spurs, który zrobił ogromne wrażenie na Billu Simmonsie, autorze książki dla fanów NBA „Wielkiej księgi koszykówki”:
„Widok Robinsona przebiegającego obok nas po raz pierwszy zapierał dech – tak jakby stało się kilka metrów od pięknego, rasowego konia lub nowiutkiego ferrari testarossa. Do dziś nie widziałem z tak bliska nikogo innego, kto tak bardzo wyglądałby jak koszykarz. Był wyższy i bardziej dostojny, niż podejrzewaliśmy, a jednocześnie tak wyrzeźbiony, że przypominał retuszowane modelki z reklam siłowni. Biegł dumnie z wypiętą klatką i wysoko podniesioną głową. Uśmiechał się przyjacielsko. Był niewiarygodnie przystojny – przyznałby to nawet najbardziej zatwardziały heteroseksualista. Prawdziwy okaz. To najlepsze słowo, jakie przychodzi mi do głowy. Pieprzony okaz. Tata mówił później, że był to jedyny przypadek przez te wszystkie lata siedzenia przy wyjściu z tunelu, gdy słyszał to kolektywne »łooo«. Wszyscy tak zareagowaliśmy. Nikt z nas nie mógł uwierzyć w to, co widzimy. Niektórzy są po prostu skazani na to, by zarabiać na życie na koszykarskim parkiecie.
W tamtym momencie postawiłbym wszystko, co miałem, że Robinson będzie jednym z dziesięciu najlepszych graczy w historii. Ale tak się nie stało. Nie udało mu się zdominować NBA, mimo że dysponował wszystkimi cechami, które powinien mieć środkowy: instynkt Russella do gry defensywnej, siłę i sprawność Wilta, wzrost Gilmore’a, umiejętność poruszania się po boisku Parisha, pracę nóg oraz koordynację Hakeema… a jakby tego było mało, gość był leworęczny. Jeśli kiedykolwiek dojdziemy do klonowania koszykarzy, należy zacząć od Jordana, LeBrona i Robinsona.
W teorii nie można było wyobrazić sobie lepszego centra. W książce The Golden Boys Cameron Stauth wyjawia, że 25-letni Robinson był czwartym zawodnikiem wybranym do Dream Teamu, po Birdzie, Magicu i Jordanie. Poza tym pojawiały się plotki, że Chicago rozważało oddanie Jordana w zamian za Robinsona przed sezonami ’92 i ’93. Miał być aż tak dobry. Gość był koszykarskim ideałem.
No cóż, prawie. Te same cechy, które sprawiały, że był wyjątkową osobą, ograniczały go na boisku. Być może Robinson był najinteligentniejszym graczem swojego pokolenia, miał znakomite wyniki egzaminów, grał na fortepianie, a w wolnym czasie czytał o bitwach morskich.
Czy oczytanie pomaga na boisku do koszykówki? Raczej nie. Powiedziałbym nawet, że ta inteligencja była jego przekleństwem. Każda wzmianka o pierwszych latach Robinsona w lidze dotyczy tego, że zbyt mocno analizował pewne rzeczy, a za mało poddawał się grze. Notorycznie zawodził w najważniejszych momentach, bo być może rozumował tak:
–Muszę dać radę, bo jeśli nie, kiedyś ktoś podważy to, co osiągnąłem.
Pokojowo nastawiony chrześcijanin, który w każdym szukał dobra, nie posiadał cech prawdziwego przywódcy – a już na pewno nie był niczym MJ, który grał z nastawieniem typu: – Rób tak dalej, to zawlokę cię do szatni i spuszczę ci łomot – i nie był w stanie opanować Dennisa Rodmana, gdy ten tracił kontrolę i przyczynił się do zaprzepaszczenia szans San Antonio w play-offach ’95. Nie był tak ostry jak Hakeem w swoich najlepszych latach. Po prostu nie miał tego w sobie. Gdy Jordan poszedł na »urlop baseballowy«, otwierając tym samym drogę Robinsonowi do statusu najlepszego gracza ligi, Hakeem wypchnął go z kolejki i zdobył dwa kolejne tytuły. Kulminacją były play-offy ’95 – w sezonie, w którym Robinson zdobył tytuł MVP. Hakeem spuścił mu w Finałach Konferencji taki łomot, że na YouTube fragmenty tych meczów można znaleźć w filmie pod tytułem »Olajuwon zdominował Robinsona«. Hakeem zanotował średnie na poziomie 35-13-5 i do tego 4 bloki na mecz, zaliczył asystę przy decydującym koszu w pierwszym meczu, pokonał Robinsona 81 do 41 w dwóch ostatnich spotkaniach, a w meczu numer dwa zakręcił nim przy okazji jednego z wyjątkowo wrednych »Dream Shake’ów«, który zresztą stał się symbolem całej tej serii. To tyle w temacie debaty: Hakeem kontra Robinson.
Gdy Robinson w końcu zdobył tytuł w sezonie ’99, stało się to tylko dlatego, że Tim Duncan przejął obowiązki samca alfa i pozwolił Robinsonowi na wcielenie się w dużo naturalniejszą dla niego rolę drugiego gracza…
Spędził w lidze zaledwie 14 sezonów, z czego ostatnie dwa były naznaczone kontuzjami pleców i kolan. Nikt nie zauważył, że jego gra mocno przez nie ucierpiała, bo cały czas wyglądał dokładnie tak samo. Ale zebrał się na Finały ’03 i pomógł wywalczyć Spurs drugi tytuł mistrzowski. Jego karierze nieco zaszkodził jej późny początek (cztery lata w college’u i dwa w marynarce wojennej), a także nie najlepsi pomocnicy w drużynie (przed pojawieniem się Duncana jedynym graczem Spurs za jego czasów, który grał w Meczu Gwiazd, był Sean Elliott). Przyszedł do ligi w wieku 24 lat, ale nie dlatego, że obijał się na uczelni, siedział w więzieniu lub powtarzał ostatni rok szkoły średniej trzy razy – gość służył krajowi i wypełniał swoje powinności wobec armii, za co należy mu się jeszcze większy szacunek”.
Książka koszykarska „Wielka księga koszykówki” dostępna jest w księgarni sportowej www.labotiga.pl