Czasami największe transferowe niespodzianki rodzą się z przypadku i… odrobiny sprytu w przekonywaniu trenera. Tak było w Wiśle Kraków przed sezonem 1998-99, kiedy dołączył do niej niepozorny napastnik, którego wygląd i postura wzbudzały więcej pytań niż nadziei. Nikt wtedy nie przypuszczał, że ten szczupły chłopak o twarzy dziecka i z cienkim głosem zapisze się w historii Białej Gwiazdy jako jeden z jej najlepszych strzelców.
Drogę snajpera, którego nazywano później „Franek, łowca bramek” opisał Mateusz Miga w książce sportowej „Wisła Kraków. Sen o potędze”:
„Jedynym wzmocnieniem przed nowym sezonem był pewien anonimowy napastnik. Chudziutki, niziutki, z twarzą dziecka i piskliwym głosem.
– Pojechaliśmy do Francji na zaproszenie Canal+. Spotkaliśmy się tam z Tadeuszem Foglem. Po kolacji zagadnął, że ma ciekawego napastnika, który nazywa się Tomek Frankowski – wspomina Ziętek.
– Wyraziliśmy zainteresowanie, a Tadek wykręcił numer do Tomka. »Ciekawe, co na to Franz«, żachnął się Boguś Cupiał. Faktycznie, gdy do niego zadzwoniłem z tą informacją, zaczął krzyczeć, że ma już gotowy skład i nie chce nikogo nowego. Musiałem go długo namawiać, by zgodził się wziąć Tomka do drużyny.
Frankowski musiał zmienić plany – miał jechać na testy do Stomilu Olsztyn, ostatecznie jednak pojawił się na obozie Wisły w Niemczech.
– Przyjedzie gość, który będzie strzelać bramki – chwalił się Smuda piłkarzom.
Przyjmowaliśmy to z niedowierzaniem, bo nikt nie wiedział, o kogo chodzi, wspomina Grzegorz Pater.
Niedowierzanie sięgnęło zenitu, gdy 24-letni wówczas Frankowski wreszcie przybył do hotelu.
– Kiedy go zobaczyłem, pomyślałem: »To ma być napastnik? To chucherko? Ten dzieciak?!«. Z twarzy wyglądał bardzo młodo, miał cienki głosik, wydawało się niemożliwe, by wpasował się do naszej drużyny. Gdy jednak wyszedł na boisko, nasze opinie szybko się zmieniły”, dodaje Pater, który też przez całą karierę miał prezencję juniora.
– Gdy Tomek się pojawił, zmieniło się wszystko – mówi Krzysztof Bukalski. – Pamiętam mecz, w którym mogłem zdobyć ze dwie bramki. Za każdym razem byłem ustawiony lepiej od niego, ale Tomek nie podawał, tylko strzelał. Pojawił się młody, drobny i niewysoki chłopak i w sytuacji, w której musi mi podać, bo jestem na lepszej pozycji, on decyduje się na strzał. Obie te sytuacje wykorzystał, więc trudno było się denerwować. Ale Tomek potrafił też świetnie podać, zaliczył przecież mnóstwo asyst. Gdy zobaczyłem go pierwszy raz, nie myślałem, że zrobi aż taką karierę, a gdyby miał lepsze warunki fizyczne, osiągnąłby jeszcze więcej. Na swój sposób był boiskowym geniuszem, dodaje.
Franek szybko stał się jednym z ulubieńców Smudy, przynajmniej tak zapamiętali to inni piłkarze. Trening strzelecki. Piłkarz X, zamiast podbiciem, uderza piłkę bokiem stopy, trener natychmiast reaguje:
– Co robisz, ku**a?! Uderz tę piłkę jak trzeba!
Następny w kolejności do piłki podchodzi Frankowski i w swoim stylu uderza piłkę bokiem stopy, tak zwaną pasówką.
– Dobrze, Franek! – krzyczy Franz.
– Niemal od początku wiedzieliśmy, że Franek może więcej niż reszta piłkarzy, mówi Kazimierz Węgrzyn”.
Książka „Wisła Kraków. Sen o potędze” ukazała się w serii SQN Originals i jest dostępna w księgarni sportowej www.labotiga.pl
Historia transferu Frankowskiego do wiślaków pokazuje, że w futbolu nie zawsze pierwsze wrażenie jest miarodajne. Za niepozorną sylwetką krył się instynkt strzelecki, którego nie da się wytrenować. Wychowanek Jagiellonii Białystok miał talent, dzięki któremu potrafił zaskoczyć nawet doświadczonych kolegów i zdobyć serce wymagającego trenera. W piłce nożnej, w której liczy się siła, wzrost i postura, „Franek” udowodnił, że o wartości piłkarza decyduje przede wszystkim boiskowy spryt, technika i odwaga w podejmowaniu decyzji.
Foto: PAP/Wojciech Łysko