Pierwszą ofiarą reżimu treningowego był Marcin Kuźba. Od początku nie było mu z Petrescu po drodze.

Marcin Kuźba nie był pierwszym wyborem Wisły Kraków, a jego droga pod Wawel wcale nie była prosta. Początkowo przeoczony, później niemal zakontraktowany przez Widzew, ostatecznie stał się jednym z kluczowych elementów układanki Henryka Kasperczaka. Jego transfer był efektem splotu szczęśliwych zbiegów okoliczności, o których wspomniał Mateusz Miga w książce piłkarskiej „Wisła Kraków. Sen o potędze”:

„W trakcie przygotowań do sezonu 2002/03 Kasperczak z zaskoczeniem przyglądał się zachowaniom polskich piłkarzy. Był bardzo tolerancyjny, ale w pewnym momencie zaczął się obawiać. Na zgrupowaniu w Zakopanem panowie znów ostro balowali.

– Tomek Kulawik miał dobry sposób. Gdy wracaliśmy rano do hotelu, szedł do kiosku i kupował gazetę, wspomina Grzegorz Kaliciak.

Pewnego razu wpadli na trenera:

– O, wy już z gazetką? Co tam w prasie? – zagaił trener, nie zwracając uwagi na zmęczone po całonocnej balandze twarze zawodników.

W trakcie zgrupowania we Francji kontuzji przywodziciela doznał Tomasz Frankowski – do gry wrócił dopiero w marcu następnego roku. Trzeba było szybko znaleźć zmiennika i już dwa dni później na zgrupowaniu pojawił się Marcin Kuźba.

– Kamil Kosowski polecał go Henrykowi Kasperczakowi już wcześniej, jednak trener zainteresował się nim dopiero wtedy, gdy doznałem kontuzji, mówi Frankowski.

Kuźba wracał właśnie do kraju po czterech sezonach gry we Francji (w Auxerre i Saint-Étienne) i Szwajcarii (Lausanne Sports), był już jedną nogą w Widzewie, jednak łodzianie zwlekali ze spłatą zobowiązań i menedżer piłkarza, a zarazem właściciel jego karty zawodniczej Waldemar Kita oddelegował go do Wisły. Okazało się to strzałem w dziesiątkę. Kuźba udanie zastąpił Frankowskiego, a pensję nadal płacił mu Kita. Krakowianie mieli napastnika niemal za darmo.

(…)

Pierwszą ofiarą reżimu treningowego był Marcin Kuźba. Od początku nie było mu z Petrescu po drodze. Na pierwszy mecz rundy wiosennej rumuński trener nawet nie włączył go do kadry, zagrał (i to tylko minutę) dopiero w czwartym wiosennym spotkaniu, przeciwko Pogoni.

– Do Krakowa ze Szczecina wracaliśmy pociągiem. Przez całą noc nie byłem w stanie zasnąć, a gdy rano przyjechaliśmy na miejsce, trener kazał nam się przebrać, wyjść na zaśnieżone boisko i zagrać spa ring z drugą drużyną, wspomina.

Gdy próbował zastawić piłkę, jeden z rywali poślizgnął się na lodzie i uderzył go od tyłu w kolano. Efekt? Zerwane więzadła krzyżowe.

W Wiśle nie zagrał już nigdy, a każda próba powrotu na boisko była prawdziwą drogą przez mękę. Jak się później okazało, podczas operacji rekonstrukcji kolana wszczepiono mu za krótkie więzadła. Aby całkowicie zgiąć nogę, musiał rozgrzewać kolano przez bite półtorej godziny”.

Marcin Kuźba w erze Tele-Foniki strzelił dla Białej Gwiazdy 37 goli: 26 w lidze, 5 w Pucharze Polski i 6 w europejskich pucharach.

Nie był tak skuteczny, jak największe gwiazdy wiślaków – Maciej Żurawski i Tomasz Frankowski. Jednak w historii Wisły zapisał się jako napastnik, który udowodnił swoją wartość. Pomógł krakowskiemu klubowi w trudnym momencie. Niestety kilka lat później, po powrocie na Reymonta z Grecji, jego druga przygoda z Białą Gwiazdą okazała się tragiczna w skutkach.

Historia pobytu Marcina Kuźby w stolicy Małopolski to opowieść o tym, jak na początku szczęście się do niego uśmiechnęło, a potem odwrócił się od niego los.

Karierę zakończył przedwcześnie w wieku 31 lat. Duża w tym zasługa niekompetentnych lekarzy.

Książka sportowa „Wisła Kraków. Sen o potędze” ukazała się w ramach SQN Originals i jest dostępna w internetowej księgarni sportowej www.labotiga.pl