Phil Jackson był trenerem, który odmienił oblicze Chicago Bulls. Razem z Texem Winterem nie tylko wprowadził do drużyny „Byków” ofensywę trójkątów, ale przede wszystkim nadał jej duchowy fundament, który pozwalał na połączenie ambicji, charakterów i talentów Jordana, Pippena, Granta, a potem Kukoča, Kerra, Harpera i Rodmana. Jego filozofia zarządzania szatnią odcisnęła piętno na wszystkich koszykarzach Bulls.
Michael Jordan – uosobienie ambicji i obsesji zwyciężania – początkowo nie ufał filozofii trenera. MJ chciał wygrywać sam, a ofensywa trójkątów wydawała mu się ograniczeniem. Jednak Jackson potrafił przemówić mu do rozsądku:
– Piłka jest jak reflektor. Kiedy znajdzie się w twoich rękach, całe światło kieruje się na ciebie. Ale powinieneś podzielić się nim z innymi.
Jordan w końcu przyznał, że to właśnie Phil nauczył go cierpliwości, otworzył oczy na obecność kolegów na parkiecie i pokazał, jak wspierać ich rozwój. To była dla niego lekcja trudniejsza niż niejeden wykonany wsad.
Scottie Pippen, przez lata cień Jordana, pod okiem Jacksona wyrósł na samodzielnego lidera. To Phil zrobił z niego koszykarza kompletnego, zdolnego kierować grą i zatrzymywać najlepszych rywali.
Największym wyzwaniem Jacksona był jednak Dennis Rodman, buntownik i niepokorny duch, którego wielu uznawało koszykarza nie do okiełznania. Phil widział w nim jednak nie problem, a potencjał. Rodman mówił o nim z podziwem:
– Jest wyluzowany. Ma hipisowskie podejście do życia i gdyby chciał zapalić jednego czy dwa jointy, toby to zrobił.
Jackson wiedział jednak, że we współpracy z Rodmanem potrzebna jest równowaga:
– Dennisa trzeba dyscyplinować. Czasami muszę być dyrektorem w szkole, a czasami sierżantem w wojsku.
Takie podejście sprawiło, że Rodman czuł się rozumiany i akceptowany. Jak sam przyznał:
– Każda drużyna bardzo potrzebuje trenera, który sprawia, że czujesz się jak u siebie w domu, który nie zmusza cię, żebyś był kimś innym, niż naprawdę jesteś.
Steve Kerr dostrzegał w Jacksonie przede wszystkim mistrza równowagi:
– Przez cały sezon zachowuje ożywcze podejście, które sprawia, że wciąż dobrze się bawimy. Nigdy nie traci z oczu tego, że koszykówka to tylko gra, która powinna przynosić nam radość. Ale zarazem przypomina, że to nasz zawód, w który trzeba włożyć ogrom pracy. Potrafi zachować autorytet, nie stając się dyktatorem.
W jego oczach Phil był trenerem, który potrafił prowadzić drużynę bez krzyku, bez tyranii, za to z szacunkiem i spokojem.
Toni Kukoč, ulubieniec generalnego menedżera Jerry’ego Krause’a, znalazł w Jacksonie oparcie w trudnych chwilach:
– Jestem bliżej z Philem niż z Jerrym – mówił.
Jakcson bywał wobec niego wymagający, ale Chorwat wiedział, że ta surowość jest częścią większej wizji. Phil pozwalał mu czuć się ważnym elementem drużyny, niezależnie od zawirowań poza parkietem. Ron Harper natomiast dostrzegał w nim przede wszystkim spokój. Wiedział, że w atmosferze presji i nieustannych konfliktów Jackson potrafił stworzyć przestrzeń, w której zawodnicy mogli być sobą. Pozwalał Jordanowi żartować i rozładowywać napięcie, rozumiał potrzebę oddechu i luzu. W tej ciszy i swobodzie kryła się siła, która pozwalała Bulls wygrywać mecze, bić rekordy i zgarniać trofea – za kadencji Jacksona na stanowisku trenera „Byki” zdobyły aż sześć tytułów mistrzowskich NBA w latach 1991-93 i 1996-98.
Phil Jackson był dla Chicago Bulls kimś więcej niż trenerem. Był przewodnikiem duchowym, psychologiem i mediatorem, a jego zdolność do pracy z indywidualistami, takimi jak Jordan, Pippen i Rodman, uczyniła z „Byków” jedną z najwspanialszych drużyn wszech czasów. Jackson nie tyle narzucał swoją wolę, ile uczył swoich graczy zrozumienia, cierpliwości i współodpowiedzialności za wyniki. To właśnie dlatego „Mistrz Zen” na zawsze pozostanie symbolem potęgi Chicago Bulls z lat 90.
Zacytowane fragmenty pochodzą z książki o nba „Krew na rogach”, którą znajdziecie w pakiecie z tytułem „Dennis Rodman. Powinienem być już martwy” na www.labotiga.pl