Dariusz Szpakowski w swojej bogatej karierze dziennikarskiej skomentował 12 mundiali. Na własnej skórze poczuł, jak zmieniały się największe piłkarskie imprezy na przestrzeni lat. Między innymi o tym opowiada w napisanej z Przemysławem Rudzkim autobiografii „Wita państwa Dariusz Szpakowski”. Wspomina w niej historię z mistrzostw świata w Brazylii, gdzie tuż przed finałem został okradziony z plecaka, w którym miał paszport, akredytację i okulary.
Fragment książki Dariusz Szpakowskiego:
Kiedy zaczynałem pracę komentatora i obserwowałem z bliska mundiale lub inne wielkie imprezy sportowe, organizujące je kraje chciały się pokazać przed całym światem. Po latach ta atmosfera jakby się ulotniła, zblakła. Przykładem jest Euro we Francji w 2016 roku, kiedy można było odnieść wrażenie, że miejscowi tak naprawdę nie chcą mistrzostw u siebie i traktują je jak narzucony obowiązek. Tak samo wyglądało to podczas finałów mistrzostw Europy w 2024 roku w Niemczech.
Lata temu FIFA zaczęła szukać lokalizacji, w których trzeba promować futbol. Jednocześnie wielka impreza piłkarska miała sprawić, że zyska na tym miejscowa gospodarka, ruszy turystyka, a czasem jakiś kraj zyska lepszą opinię w oczach świata. Tak było choćby z RPA w 2010 roku. Dziwne mistrzostwa: wuwuzele, bałagan organizacyjny, kaski na głowach kibiców, bo można tam było wnosić na stadiony szklane butelki, a wiadomo, że coś takiego może się źle skończyć.
Pewnego razu zapomniałem tam akredytacji na mecz. Na stadion było z hotelu dość daleko, ale zawsze wyjeżdżaliśmy z Włodkiem Lubańskim wcześniej. Choć mieliśmy zapas czasowy, nie chciałem ryzykować. Zadzwoniłem więc do Wojtka Frączka, który był już w biurze prasowym. Weszli tam razem z Włodkiem, następnie Wojtek pożyczył od Włodka jego akredytację, wyszedł po mnie i tak dostałem się na swoje stanowisko. A w 2004 roku Grzesiek Mielcarski na moją akredytację wprowadził na stadion Andrzeja Juskowiaka. Dzisiaj taka sytuacja jest już nie do pomyślenia, bo pojawiło się więcej zabezpieczeń – identyfikacja twarzy i inne techniczne aspekty.
W RPA było niebezpiecznie. Przekonali się o tym polscy dziennikarze, Rafał Stec i Michał Pol, których tam okradziono. Ale cztery lata później w Brazylii też zdarzały się takie sytuacje. Kiedy Niemcy zdemolowali w Belo Horizonte Brazylię 7:1, kibice Canarinhos tak bardzo nie umieli pogodzić się z klęską, że polowali na fanów rywali i tłukli ich kijami bejsbolowymi. Dobrze, że Grzesiek Mielcarski zna język portugalski, bo powiedział im, że jesteśmy z Polski. Choć udało nam się uniknąć pobicia, to nie był dla mnie szczęśliwy dzień, bo mnie okradli. Wracaliśmy autobusem, miałem dwie torby i plecak. Na dworcu jakiś facet spytał mnie, gdzie może kupić bilety. Odwróciłem się – i już nie miałem plecaka.
Na policji funkcjonariusz rzucił do Grześka: „Co ten twój kolega taki smutny? Powiedz, żeby się nie martwił”. Gdy Mielcar mi to przetłumaczył, wkurzyłem się na serio. „Jak mam się nie martwić? Jestem, k…, załamany! Ukradli mi plecak z paszportem, akredytacją i okularami. A przede mną finał mundialu”. Funkcjonariusz zachował jednak stoicki spokój: „Powiedz mu, że jest sto pięćdziesiątym, którego dzisiaj tutaj okradli”. I opowiedział nam o systemie kradzieży. Jeden złodziej miał dużą torbę lub walizkę. Drugi cię zagadywał, a trzeci wrzucał plecak do walizki. Nic mu nie mogłeś zrobić, bo nawet nie wiedziałeś, gdzie jest twój plecak. Po prostu znikał.
Wróciliśmy do Rio de Janeiro. Zadzwoniłem do ambasadora, ten przekazał słuchawkę pani konsul, ona z kolei wytłumaczyła mi, że muszę mieć zdjęcie biometryczne. Podziałaliśmy szybko, stanąłem na tle białych drzwi, koledzy zrobili mi fotkę, udało się wyrobić nową akredytację i skomentowałem finał. Jednak trzeba było jeszcze jakoś wrócić do domu. Nowy paszport miał przyjść DHL-em w dniu, w którym wymeldowywaliśmy się z hotelu, choć pani konsul lojalnie mnie ostrzegła: kurierzy w Brazylii nie działają tak jak w Europie i moja przesyłka mogła iść trzy dni, a mogła pięć. Siedziałem jak na szpilkach w recepcji. Na szczęście paszport dotarł.
Zabawne jest to, że kiedy już wróciłem do Warszawy na tymczasowym paszporcie, zadzwonili do mnie z ambasady. „Panie Darku, mamy świetne informacje! Znalazły się pańskie rzeczy, podrzucono je na policję. Są pana paszport, okulary i akredytacja! Złodzieje byli tak uprzejmi, że zabrali tylko plecak i iPada” – usłyszałem. Mistrzostwa świata w Brazylii to zatem jedyny turniej, z którego mam dwie akredytacje na pamiątkę.
Zamów książkę sportową „Wita państwa Dariusz Szpakowski” w limitowanej serii SQN Originals z autografami autorów na www.labotiga.pl
Fot. archiwum prywatne Dariusza Szpakowskiego