Eddie Jones był wtedy jednym z najlepszych obrońców obwodowych w NBA

Pochodzi z niebezpiecznych ulic Pompano Beach na Florydzie, ale jego charakter ukształtował trener z Temple University, John Chaney, człowiek z zasadami.

W 1994 roku Los Angeles Lakers wybrali go w drafcie NBA z numerem dziesiątym. Jednak Eddie Jones został przyjęty chłodno przez kibiców „Jeziorowców”, ponieważ oczekiwali oni kogoś bardziej medialnego. Ale już po kilku tygodniach stało się jasne, że dostali klasowego koszykarza. Jego styl gry, pełen wdzięku, bazujący na szybkości i technice sprawiał, że Eddie przypominał bohatera z kreskówki „Gumby”:

– Miał w sobie jakąś błyskotliwość, ale trzeba się było uważnie przyjrzeć, żeby ją zauważyć – wspominał Dean Demopoulos, asystent trenera, który rekrutował Jonesa do Temple. „Był jak gliniany bohater serialu animowanego Gumby, który potrafił przemieszczać się przez szczeliny i pęknięcia. Ale to wszystko było subtelne. Musiałeś się bardzo uważnie przyglądać, by do strzec, jaki jest fenomenalny”.

Jones zyskał szacunek w szatni Los Angeles Lakers. Nie był głośny, nie wymuszał uwagi, a jego profesjonalizm, skoczność i umiejętności rzutowe robiły wrażenie na kolegach, lecz i tak to Kobe Bryant zaczynał skradać show, o czym wspomniał Shea Seals, obrońca debiutant:

– Eddie był niesamowity. Ale to Kobe był najbardziej walecznym i ambitnym koszykarzem na całej planecie. I to wraz z jego sprawnością fizyczną sytuowało go ponad innymi.

W tamtym czasie wokół Jonesa krążyły plotki transferowe. Według niektórych z nich miał trafić do Chicago Bulls w zamian za Scottiego Pippena, Charlotte Hornets za Glena Rice’a lub Sacramento Kings za Mitcha Richmonda.

Kciuki za wymianę z udziałem Jonesa trzymał Shaq O’Neal. Center Lakersów uważał, że Jones przypomina mu Nicka Andersona z Orlando Magic, zawodnika świetnego w sezonie zasadniczym, ale gasnącego w play-offach.

W pewnym momencie Jones, który nie przepadał za spekulacjami medialnymi, miał dość:

– Daję z siebie wszystko, haruję jak wół, a ciągle słyszę o tym, że mnie sprzedadzą. Jak wy byście się wtedy czuli?

Eddie Jones był wtedy jednym z najlepszych obrońców obwodowych w NBA. Dwukrotnie jako gracz Los Angeles Lakers trafił do Meczu Gwiazd, ale jego miejsce w pierwszej piątce chciał zająć ambitny Bryant. Ich rywalizacja tylko pogorszyła sytuację Jonesa. Mimo że łączyły ich filadelfijskie korzenie, Kobe nie zamierzał odpuszczać, o czym wspomniał Shaq:

– Eddie spędzał większość czasu, spoglądając przez ramię na Kobego. Wiedział o tym, ja o tym wiedziałem i Kobe też o tym wiedział. Każdego dnia podczas obozu treningowego Bryant atakował Jonesa z zaciekłością, jakiej nikt wcześniej w jego wykonaniu nie widział. Rozgrywali pojedynki jeden na jednego, a Bryant atakował. Grali sparingi pięciu na pięciu, a Bryant atakował.

W końcu, po 9353 plotkach, doszło do wymiany z udziałem Jonesa. Stało się to 10 marca 1999 roku. Eddie został oddany do Charlotte Hornets z Eldenem Campbellem w zamian za Glena Rice’a, J.R. Reida i B.J. Armstronga. Dwa dni wcześniej właściciel Lakers Jerry Buss podszedł do niego i powiedział:

– Nie sprzedajemy cię.

Serio? – upewnił się Jones. – Bo ciągle słyszę, że…

Eddie – przerwał mu Buss. – Masz moje słowo.

48 godzin później Jones rozmawiał przez telefon z Jerrym Westem, ustalając szczegóły przeprowadzki.

W Charlotte jego talent rozkwitł na nowo:

– Eddie Jones zdobywał średnio 20,1 punktu na mecz i stanął na czele odrodzenia drużyny. „Nie sądzę, żeby ktokolwiek zdawał sobie sprawę z tego, jak dobry będzie Eddie Jones – opowiadał Rick Bonnell, dziennikarz »Charlotte Observer«.

W cieniu rodzącej się dynastii Los Angeles Lakers z duetem O’Neal-Bryant był Eddie Jones, który grał z gracją i często trafiał nie tylko do obręczy przeciwników, lecz także do magazynu NBA Action z 10 najbardziej efektownymi zagraniami tygodnia.

Tekst powstał na podstawie książki sportowej o NBA „Cyrk na trzy pierścienie. Kobe, Shaq, Phil i szalone lata dynastii Lakers”, która jest dostępna na www.labotiga.pl