Sir Alex Ferguson cenił umiejętności snajperskie Andy’ego Cole’a, ale dostrzegł, że brakowało mu odpowiedniego kolegi w napadzie, by mógł w pełni wykorzystać posiadany potencjał, dlatego postanowił sprawić mu niespodziankę i zakontraktował napastnika, z którym numer „9” będzie mógł się świetnie uzupełniać. Tym kimś był Dwight Yorke, snajper z Trynidadu i Tobago, który okazał się brakującym elementem w układance „Fergiego” w drodze po potrójną koronę w sezonie 1998/1999.
Szkot wspomina go jako piłkarza, który strzelał ważne gole i został zaakceptowany przez mającego wysokie mniemanie o sobie Cole’a:
„Zawsze można było polegać na Andym, lecz kiedy sprowadziłem van Nistelrooya, wiedziałem, że skazuję się na kłopoty z Cole’em, który uważał się za najlepszego środkowego napastnika na świecie. Mówię to z sympatią, ponieważ to użyteczny sposób patrzenia na samego siebie – nie mniej jednak zawodnik czuł się dotknięty, kiedy zacząłem go wystawiać obok Ruuda. Niezadowolenie Andy’ego było również widoczne w jego relacji z Cantoną. Jedynym kolegą, z którym rzeczywiście się związał, był Yorkie. Sezon 1998/99 w ich wykonaniu był niebiańsko dobry. Ich współpraca i przyjaźń były fenomenalne. Nie znali się, kiedy Yorkie przyszedł do klubu, ale później stali się nierozłączni. Podczas treningów wspólnie biegali, trenowali z pachołkami i ćwiczyli krótkie podania. Pięknie się zsynchronizowali. Strzelili razem chyba z pięćdziesiąt trzy bramki”.
Yorke wniósł do szatni pozytywną energię, a nawet beztroskę, która kontrastowała z surowym podejściem Fergusona do futbolu, ale właśnie to połączenie sprawiło, że zespół United w tamtym pamiętnym sezonie był nie do powstrzymania. Były snajper Aston Villi tchnął życie w ofensywę, która później siała postrach na stadionach Premier League i Ligi Mistrzów. Duet Cole-Yorke wspomagany przez Teddy’ego Sheringhama, Ole Gunnara Solskjæra, Davida Beckhama i Ryana Giggsa doprowadził Czerwone Diabły do zdobycia: mistrzostwa i Pucharu Anglii oraz trofeum Ligi Mistrzów.
W tamtej ekipie zbudowanej na ambicji i rygorze szkockiego menedżera, Dwight Yorke był piłkarzem, który nie zapomniał o czerpaniu radości z kopania piłki. Był jak promień słońca przebijający się przez deszczowe chmury nad Old Trafford. Docenił to nawet surowy Ferguson, ponieważ wiedział, że bez Yorke’a jego drużyna nie rozegrałaby najpiękniejszego sezonu w historii Manchesteru United.
Dziś 54. urodziny obchodzi Dwight Eversley Yorke, który na boisku rozumiał się z bez słów z Andym Colem.
Wszystkiego najlepszego, Yorkie.
Tekst powstał w oparciu o książkę sportową o piłce nożnej „Alex Ferguson. Autobiografia”, która ukazała się w serii SQNOriginals i jest dostępna na www.labotiga.pl