Kiedy latem 2011 roku na Old Trafford pojawił się David de Gea, kibice Manchesteru United patrzyli na niego z nieufnością, ponieważ zastąpienie Edwina van der Sara, holenderskiego uosobienia spokoju między słupkami, wydawało się niemożliwe. Młody Hiszpan kompletnie ich nie przekonywał. Przypominał bardziej studenta informatyki niż następcę jednego z najwspanialszych bramkarzy w historii Czerwonych Diabłów. Wychowanek Los Rojiblancos był szczupły, nieśmiały i brakowało mu pewności siebie, przez co miał problemy z przystosowaniem się do gry w drużynie United, o czym wspomniał Patrice Evra w swojej autobiografii sportowej „Kocham tę grę”:
„David de Gea, nasz nowy bramkarz, też miał trudności z adaptacją. Musiał w końcu zastąpić Eda van der Sara, który przez sześć lat zapewniał nam spokój między słupkami. Nie tylko kibice zdziwili się, że zastąpił go patykowaty młokos z Hiszpanii. A jego problemy z adaptacją dodatkowo zwiększyły zaskoczenie transferem. Kibice oceniają cię, jeszcze zanim wyjdziesz na boisko. Czy wyglądasz na pewnego siebie, czy zdenerwowanego? David z pewnością nie wyglądał na pewnego siebie. Widziałem, jak podczas obozu treningowego menedżer podał Davidowi rękę, po czym zwrócił się do mnie i zażartował:
– Myślałem, że jest wyższy”.
Pierwsze mecze urodzonego w Madrycie golkipera były dla niego bolesną lekcją. Rywale szybko odkryli, że de Gea ma problem przy stałych fragmentach gry i strzałach z dystansu. Już w pierwszym spotkaniu z West Bromem jego bramka była ostrzeliwana przez napastników i pomocników The Baggies.
Sir Alex Ferguson miał jednak swoje metody. Zamiast chronić Davida, postanowił rzucić go na głęboką wodę:
„Będę wystawiać cię w każdym meczu, aż nauczysz się radzić sobie z presją. Musisz się tego nauczyć, bo myśleliśmy, że podpisujemy umowę z najlepszym bramkarzem świata. I nadal tak uważamy”.
Szkot wzmocnił charakter Hiszpana. De Gea zrozumiał dzięki „Fergiemu”, że w Manchesterze United nikt nie dostaje nic za darmo:
„David rozumiał zdenerwowanie trenera, ale dopiero tego dnia coś zaskoczyło. Intensywniej pracował na siłowni i nabrał siły. Zaczął też dbać o dietę i jadł jedzenie o normalnych porach, jak mieszkańcy Manchesteru, a nie Madrytu, gdzie główny posiłek jada się o 22.00. Musiał przyzwyczaić się do nowego stylu życia i próbowałem mu w tym pomóc, rozmawiając z nim po hiszpańsku, choć jednocześnie razem z Rio i Vidą cisnęliśmy go, żeby uczył się angielskiego. Potrzebowaliśmy tego na boisku. Był zbyt cichy, podczas gdy van der Sar wykrzykiwał instrukcje i pomagał nam się lepiej ustawić albo ostrzegał nas przed niebezpieczeństwem. Nawet gdy nie podnosił głosu. Jeśli bramkarz nie domaga się piłki, to skąd obrońcy mają wiedzieć, że jej chce? Wkrótce David zaczął krzyczeć »moja!« podczas treningów. Jeśli komuś z nas coś przeszkadzało, mówiliśmy to Davidowi prosto w twarz. Uwielbiałem to w United – że niewskazane było rozmawianie za czyimiś plecami” – napisał Evra w niniejszej książce.
Kluczowy moment nadszedł w lutym 2012 roku, podczas meczu z Chelsea. Po fatalnej pierwszej połowie w drugiej De Gea bronił jak natchniony, a mecz zakończył się remisem 3:3:
„To był jego punkt zwrotny”, jak przekonuje Evra.
Po znakomitym występie przeciwko The Blues de Gea przestał być postrzegany jako chłopiec. Stał się mężczyzną i bramkarzem z prawdziwego zdarzenia. Jego refleks, skoczność i spokój zaczęły budować nową tożsamość ekipy United po odejściu na emeryturę sir Alexa Fergusona.
W kolejnych sezonach de Gea był jednym z filarów Czerwonych Diabłów, strażnikiem słupków, który potrafił utrzymać ich w grze, nawet gdy reszta drużyny zawodziła.
David okazał się godnym następcą Edwina van der Sara. Na boiskach Premier League za spektakularne interwencje dwukrotnie otrzymał „Złote rękawice”.
Książka sportowa „Patrice Evra. Kocham tę grę. Autobiografia” jest dostępna na www.labotiga.pl
Fot. Stephen Pond/Empics Sport