Tajemnicą sukcesu Wisły Kraków ery Cupiała była również świetna atmosfera panująca w zespole

Znakomici zawodnicy to jedno, ale tajemnicą sukcesu Wisły Kraków ery Bogusława Cupiała była również świetna atmosfera panująca w zespole. Piłkarze przychodzili do klubu na długo przed treningiem i zostawiali po obowiązkowych zajęciach – po prostu dobrze czuli się w swoim towarzystwie. Tak opowiada o tym Mateusz Miga w książce „Wisła Kraków. Sen o potędze”:

W szatni wciąż nie było zbyt głębokich podziałów, więc każda okazja była dobra, by się wspólnie pośmiać. Kosmiczne buty, podejrzany płaszcz, dziwnie skrojone spodnie – dosłownie każda, zdawałoby się, drobnostka była okazją do uruchomienia szydery.

„Przychodziło się do szatni jak najwcześniej, by szybko wkręcić się w atmosferę. Jak się przychodziło w porze wyznaczonej przez trenera, a w szatni siedziało już kilku chłopaków, człowiek nie wiedział, o czym mowa, i natychmiast mógł się stać celem szydery”, mówi Piekutowski.

Radosław Kałużny, wielki miłośnik białych klapek, zyskał ksywę Doktor, a gdy Mirosław Szymkowiak przyznał się, że miał w dzieciństwie ksywę Chińczyk, na drugi dzień czekała na niego ścieżka z ryżu, prowadząca wprost do jego miejsca w szatni. Marcin Baszczyński w długim czarnym płaszczu przypominał księdza, więc zaraz powstał dla niego kartonowy konfesjonał. Przykłady można by mnożyć. „Na wejściu zawsze był skaner. Gdy coś było nie tak, zaczynała się jazda”, śmieje się Baszczyński.

Popularny był wówczas serial Miodowe lata i przez kilka miesięcy na Grzegorza Patera wołano Norek, a na Artura Sarnata – Krawczyk. Ten pierwszy przez kilka dni jeździł po Krakowie z naklejką o treści „Norek” na tylnej rejestracji samochodu. Grzegorz Kaliciak dopiero po jakimś czasie zorientował się, że na tylnej rejestracji ma naklejkę z napisem „nowożeńcy”.

Raz w konia piłkarze zrobili klubowego lekarza Mariusza Urbana. Tuż przed meczem z Amicą Wronki Artur Sarnat wrzucił mu do torby pokaźny kawałek betonowego krawężnika. Piłkarze z niecierpliwością czekali, aż ktoś dozna urazu, a lekarz będzie musiał dźwignąć torbę i wbiec na boisko. Mecz miał się ku końcowi, Wisła pewnie prowadziła. W końcu Kazimierz Moskal, choć z nikim się nie zderzył, padł na murawę i zaczął wzywać pomocy. Urban poderwał się z krzesełka, bohatersko podniósł ciężką torbę i ruszył na boisko. Dopiero gdy dobiegł do Moskala i zauważył, że ten pęka za śmiechu, zrozumiał, że padł ofiarą żartu.

Pewnego dnia Maciej Żurawski nieopatrznie przyznał, że ma nadwagę. Akurat problemy ze zbędnymi kilogramami miał wówczas Ronaldo – i zaczęło się: Baszczyński popatrzył uważnie na Żurawia i z poważną miną zawyrokował:

– Ty, faktycznie. Jaki ty gruby jesteś! No Ronaldo, kur*a.

Nie dawał mu spokoju. Co jakiś czas mierzył kolegę wzrokiem.

– Nie no, to nawet na twarzy widać. Jaki nalany jesteś. Musisz się koniecznie wziąć za siebie! – dworował sobie z kolegi.

„Świetnie się razem czuliśmy, świetnie się nam grało, świetnie się wspólnie bawiliśmy. Dlatego tak dobrze nam szło”, tłumaczy Kosowski.

Nowe wydanie książki Mateusza Migi „SQN Originals: Wisła Kraków. Sen o potędze” znajdziesz w księgarni sportowej labotiga.pl