Jednak to, co naprawdę wyróżniało ten zespół, to sposób, w jaki radził on sobie z wyzwaniami na różnych polach, jak np. w trakcie podróży autokarowej do Mediolanu na półfinał Ligi Mistrzów z Interem w kwietniu 2010 roku.
Historia tamtego wyjazdu, pełnego nieoczekiwanych trudności, została opisana przez Luisa Martína Gómeza w książce „Kiedy staliśmy się legendą. FC Barcelona Pepa Guardioli”:
„Niedziela, 17 kwietnia 2010 roku (…) Tego dnia drużyna pojechała do Mediolanu autokarem – rzecz niecodzienna. Można się jednak było spodziewać takiego rozwiązania, ponieważ islandzki wulkan Eyjafjallajökull nie przestawał wyrzucać popiołów i europejska przestrzeń po wietrzna od kilku dni była zamknięta. Guardiola się nie wahał, bo nie było innej możliwości dotarcia do Mediolanu. Podróż statkiem albo pociągiem byłaby dla zawodników zbyt wyczerpująca, tak więc do stolicy Lombardii najlepiej było dostać się autokarem, z postojem na nocleg. I tak zrobiono: spali w Nicei, a w poniedziałek w południe dotarli do celu.
Kiedy oba autokary stały już w ośrodku treningowym gotowe do ruszenia w drogę, a piłkarze odbywali ostatni trening, pojawił się pewien problem, więc Manel Estiarte zadzwonił do Navala.
– W tamtych latach Manel był nieodzowny – wspomina dziś kierownik drużyny, mówiąc o wsparciu legendarnego waterpolisty. – Nie wiem, skąd i dlaczego przyszedł do ekipy Pepa, ale jakie to szczęście, że go mieliśmy.
Guardiola i Patsy owszem, wiedzą. Trener streszcza całą historię następująco:
– Znałem go z czasów, kiedy grałem we Włoszech. Potem, pewnego dnia, wkrótce po tym, jak zostałem wybrany następcą Rijkaarda, przyszedł do mnie Joan Patsy i powiedział: »Będziesz potrzebował mieć przy sobie Manela, żeby ci pomagał«. Jak zawsze miał rację.
– Porozmawiałem z Ferranem Soriano. Spotkał się z Manelem i od razu zdał sobie sprawę z tego, że miałem rację: że to wspaniały człowiek i będzie bardzo przydatny. I tak go zatrudniono – upraszcza historię Patsy, zawsze pociągający za sznurki i pozostający w cieniu.
– Spotkałem się z Soriano. Byłem też z Joanem na obiedzie w Drolmie, gdzie szefem kuchni był Fermí Puig – opowiada sam Estiarte. – Natychmiast się dogadaliśmy. Na początku pomysł był taki, żebym pełnił funkcje bardziej instytucjonalne, żebym był bliżej kierownictwa klubu. Ale po pierwszym okresie przygotowawczym, w Szkocji, i po tournée po Stanach Zjednoczonych Pep powiedział mi, że chce, abym był blisko niego i pracował z pierwszą drużyną. I tam zostałem do czasu, aż on odszedł z Barçy. Wtedy oczywiście zrobiłem to samo.
Estiarte, który potem znowu zaczął pracować z Guardiolą w Bayernie i w Manchesterze City, tuż przed wyruszeniem w tamtą podróż do Mediolanu uświadomił sobie, że jest pewien problem. Zdeterminowany, by go rozwiązać, rzucił wielkie wyzwanie Navalowi, który tak wspomina tamtą rozmowę:
– Potrzebujemy dla wszystkich poduszek, powiedział mi.
Nie zorientowałem się, że w autobusie ich nie było. I faktycznie, Manel miał rację. Potrzebowaliśmy poduszek albo do Mediolanu dotarlibyśmy z potwornym bólem szyi.
Ale skąd on mógł wytrzasnąć 75 poduszek? Był niedzielny poranek, wszystko zamknięte. Otóż Carles Naval zadzwonił do Hotelu Princesa Sofía.
– Porozmawiałem z recepcjonistką, powiedziałem, kim jestem i że dzwonię w imieniu Barçy – wspomina.
– Przekazałem jej, że w ciągu pół godziny potrzebuję 75 poduszek. Oczywiście niczego nie rozumiała ani nie była upoważniona, żeby mi je dać, tak więc nalegałem, żeby połączyła mnie z kimś, kto mógłby wyrazić na to zgodę. Skontaktowała mnie z pracownikiem, którego już znałem; nie pamiętam dokładnie z kim. Na początku powiedział mi, że to niemożliwe, ale odparłem, że za pół godziny tam będę. W ciągu tej półgodziny zdobył dla mnie tych 75 poduszek. Załadowaliśmy je do dwóch samochodów i zawieźliśmy do ośrodka treningowego.
W środę przegrali z Interem 1:3.
To była zasadzka – wspomina Pedro.
Przeklęta podróż, przeklęty półfinał”.
Książka sportowa o FC Barcelonie „Kiedy staliśmy się legendą. FC Barcelona Pepa Guardioli” jest dostępna na www.labotiga.pl
Ekipa Guardioli pokonała kilkaset kilometrów, by dotrzeć do włoskiej stolicy mody, ale to nie podróż okazała się dla zawodników Barçy największym wyzwaniem, tylko mecz z drużyną Nerazzurrich, który czekał ich na Stadio Giuseppe Meazza.