Kiedy Massimiliano Allegri przejmował Juventus po Antonio Conte, w klubie panowała nieufność do nowego szkoleniowca. Kibice wciąż byli przywiązani do poprzedniego trenera, a piłkarze przyzwyczajeni do jego intensywnego, wręcz obsesyjnego stylu pracy. Max od pierwszych dni postawił jednak na spokój, ironię i inteligencję w zarządzaniu drużyną Bianconerich. Nie rewolucjonizował, tylko krok po kroku wprowadzał swoją filozofię calcio. W Juventusie, w którym Conte wymuszał maksymalne napięcie, Allegri wnosił oddech oraz luz, i z czasem to właśnie ta równowaga okazała się brakującym elementem w drodze Juventusu po kolejne sukcesy, o czym wspomniał Gianluigi Buffon w książce „Gianluigi Buffon. Sztuka upadania”:
„Kiedy dołącza do Juventusu, zastaje kiepską atmosferę, ponieważ kibice byli bardzo przywiązani do Antonio Conte i jeszcze nie przetrawili niektórych komentarzy Maxa w trakcie walki ramię w ramię Juventusu z Milanem w sezonie 2011/12. Ten jednak potrafi przyjąć polemikę na klatę, z klasą i pewną ironią.
Kilka dni po jego zatrudnieniu w Juve rozmawiam z nim przez telefon. Później kolejny raz i jeszcze kolejny. Zanim przyjechałem na zgrupowanie, łączyliśmy się co najmniej trzy razy. Kiedy dołączam do zespołu, czuję, jakby ten trener pracował w Juventusie od zawsze.
W pierwszych tygodniach współpracy mam przyjemność poznać go jako osobę spokojną, niemającą kompleksu niższości wobec kogokolwiek, nadającą rzeczom właściwą wartość. Ma zupełnie inny styl zarządzania grupą i różnymi sytuacjami niż Antonio Conte i trzeba przyznać, że na samym początku trudno nam się w tym odnaleźć. Kiedy bowiem przez trzy lata masz do czynienia z kimś takim jak Conte, który dosłownie zajmuje ci głowę i duszę, bez niego czujesz się niemal jak sierota.
Allegri swoją inteligencją zmienia wszystko, ale bez rewolucji, krok po kroku. Niemal natychmiast zdobywa przychylność zespołu. Zmienia też harmonogram pracy – zrywa z konceptem podawania planu na kolejny dzień dopiero poprzedniego wieczora i planuje tydzień z mniejszą presją.
Sezon zaczyna od gry w ustawieniu z trzema obrońcami, kontynuując filozofię Conte, po czym dokonuje coraz częstszych zmian, ale dopiero po skonsultowaniu swoich idei z drużyną. Sesje treningowe stają się zróżnicowane, zabawne, w dużej części skupione na ćwiczeniach technicznych. W tym klimacie niektórzy zyskują zdecydowanie więcej niż dotychczas. Piłkarzy można w zasadzie podzielić na dwie grupy: są tacy, którzy potrzebują więcej wolności, inni zaś, by dać z siebie więcej, wymagają presji ze strony trenera.
Pod wodzą Massimiliano Allegriego początkowo pracujemy niemal z taką samą intensywnością i obciążeniem, ponieważ w sztabie pozostaje ten sam trener przygotowania fizycznego. Nie da się jednak ukryć – atmosfera jest istotnie luźniejsza, do tego stopnia, że niektórzy zauważają, iż trenujemy wręcz z uśmiechem na twarzach. To nowe podejście znajduje również swoje odzwierciedlenie w meczach.
Żeby wyjaśnić nieco lepiej różnicę między Conte a Allegrim, opowiem wam pewną anegdotę. Jedyne, czego brakuje tamtemu Juventusowi, to pewnej dozy świadomości na scenie międzynarodowej. Nie jesteśmy na tyle mocni, żeby móc wygrać Ligę Mistrzów, ale przynajmniej ćwierćfinały albo półfinały pozostają celem w naszym zasięgu. Jest wrzesień, przerwa w meczu inaugurującym naszą Ligę Mistrzów. Gramy z Malmö, dobrym zespołem, od którego jesteśmy jednak zdecydowanie lepsi. Wynik na tablicy świetlnej to wciąż 0:0, a nas zaczynają dopadać upiory z poprzedniego roku, kiedy to zostaliśmy wyeliminowani w Stambule przez Galatasaray.
Siedzimy w szatni w bardzo nerwowej atmosferze. Malmö wydaje się nie do przejścia. Wielu z moich kolegów ma wzrok wbity w podłogę, ktoś dyszy, ktoś inny uderza pięścią w szafkę.
Allegri patrzy na nas i mówi:
– Co jest, ku**a, z wami nie tak? Przecież w 20 minut jesteśmy w stanie wbić im dwie–trzy bramki. Powinniście widzieć, że jesteście od nich wyraźnie lepsi. Po co ta nerwówka i pogrzebowy klimat? To aż nazbyt oczywiste, że jesteście silniejsi! Wracajcie na boisko i spokojnie – 20 minut, dwie bramki i kończymy imprezę.
Mówi to spokojnym, może nawet odrobinę lekceważącym tonem, tak jakby nie był naszym trenerem. Udaje mu się w ten sposób rozładować napięcie i podnieść nas na duchu. Kiedy wychodzimy z powrotem na murawę, popełnione pod presją błędy wydają się mniejsze. Mecz kończy się naszą wygraną 2:0. Jakże mogłoby być inaczej.
Po meczu Allegri bierze mnie na bok i mówi:
– Widziałeś swoich kolegów? Wyglądali, jakby mieli halucynacje.
Później, kiedy się przebieramy, przemawia do nas, kończąc to, co zaczął w przerwie.
– Musicie trochę wyluzować i zasłużenie poczuć się bardziej pewni siebie. W końcu jesteście mistrzami. Niektóre mecze wygracie tylko spokojem – musicie jedynie skupić się na tym, co trzeba zrobić.
Kiedy wspominam tamte chwile, myślę, że był to jeden z przełomowych momentów Juventusu Allegriego. Max dał nam solidny zastrzyk świadomości własnej siły i wiary w siebie, którą od czasów Lippiego nieco straciliśmy. Conte uczynił nas z powrotem silnymi, a Allegri zdołał nam to uświadomić i przypominał o tym przy każdym meczu.
Dociera to do nas jeszcze bardziej podczas rewanżowego meczu 1/8 finału w Dortmundzie. Pierwszy mecz z Borussią wygraliśmy u siebie 2:1. Podczas odprawy przed wyjazdem na stadion czuć tak duże napięcie, że powietrze można kroić nożem. W pewnej chwili do pokoju wchodzi trener, zupełnie spokojny i uśmiechnięty. Mówi do nas dwa–trzy zdania, po czym pisze na tablicy cyfrę »3«. Nie rozrysowuje żadnego schematu taktycznego ani nic z tych rzeczy, jedynie ten numer. Spogląda na nas i mówi:
– Chłopaki, nie martwcie się, bo jesteśmy trzy razy silniejsi od nich. I dlatego jedyne, co musimy teraz zrobić, to wyjść na boisko i wygrać ten mecz. Na pełnym spokoju – pamiętajcie, jesteście trzy razy lepsi.
Wychodzimy na murawę i wygrywamy 3:0”.
Książka „Gianluigi Buffon. Sztuka upadania” jest dostępna z barwionymi brzegami w ramach SQN Originals w księgarni spotowej www.labotiga.pl