Historia Roberta Enke to jedna z najbardziej poruszających opowieści we współczesnym futbolu

Niemiecki bramkarz, który miał wszystko – talent, rodzinę i szacunek kibiców – przez lata zmagał się z chorobą, która dotyka każdego – zarówno osoby z pierwszych stron gazet, jak i przeciętnych zjadaczy chleba. Depresja dwukrotnie zaciążyła nad jego życiem – w 2003 i 2009 roku. Do tego doszła ogromna tragedia osobista – śmierć jego córeczki Lary, o której można przeczytać w książce sportowej „Robert Enke. Życie wypuszczone z rąk”:

„W tamtym czasie borykał się z wieloma sprawami. Czuł presję, którą sam w sobie wytworzył i którą zwielokrotniły media. Miał to być sezon jego życia, w którym nie mógł sobie pozwolić na jakiekolwiek błędy, jeśli chciał zostać pierwszym bramkarzem w reprezentacji Niemiec. Napięta sytuacja w klubie, w którym jako kapitan znalazł się na styku przeciwstawnych frontów, potwornie go stresowała. W dalszym ciągu prześladowała go śmierć Lary. Nie miało znaczenia, że upłynęły już dwa lata i w tym czasie on i Teresa względnie doszli do siebie. Śmierci dziecka nie można zapomnieć.

Możliwe, że to właśnie ten ciężar spowodował, że mrok powrócił. Jednak tak samo prawdopodobne jest, że jego drugą kliniczną depresję wywołało coś całkiem innego. Możliwe, że decydująca okazała się jakaś drobnostka, która stawała się przyczyną stresu, a na którą nie zwrócił uwagi ani Robert Enke, ani jego psychiatrzy. Depresja nie powstaje według schematu. Jeśli człowiek jest podatny na tę chorobę, to może regularnie radzić sobie z sytuacjami skrajnie problematycznymi, a w określonej chwili najmniejszy drobiazg może wytrącić go z równowagi.

Wydawało mu się, że wie, co ma robić. Rano musi punktualnie wstawać, a najlepiej od razu po tym przebrać Leilę. Podczas śniadania powinien niezbyt długo siedzieć przy stole, a następnie jechać na trening. Gdy dzień rozpoczynał w określonym porządku, gdy dopilnowywał poszczególnych spraw, istniała szansa, że strach nie zdoła się wedrzeć do jego głowy. Decydujący był poranek: budził się ze strachem przed nadchodzącym dniem, a jeśli by się nie podniósł, to obawy uwięziłyby go w łóżku”.

Robert cierpiał na depresję, która wracała w najtrudniejszych momentach jego kariery. Myśli samobójcze pojawiały się często, a choroba odbierała mu wiarę w sens życia. „Przecież i tak wszystko traci sens” – powiedział kiedyś swojej żonie, próbując wytłumaczyć, jak bardzo choroba zaciska na nim pętlę.

Mimo tragedii osobistej i wyniszczającej choroby, starał się być ojcem i mężem. Gdy urodziła się Leila, ich drugie dziecko, przez chwilę znów pojawiła się nadzieja, lecz depresja powróciła ze zdwojoną siłą. Z zewnątrz wyglądał na silnego, opanowanego sportowca, ale wewnętrznie zmagał się z cierpieniem, które odbierało mu chęci do życia.

Enke starał się wracać do codzienności, ale choroba nie pozwalała mu odnaleźć spokoju.

10 listopada 2009 roku pożegnał się rano z rodziną, ucałował Leilę i obiecał Teresie, że wróci wieczorem. Nie wrócił. Po południu krążył godzinami po okolicy, aż w końcu udał się na przejazd kolejowy w Eilvese, gdzie rzucił się pod pociąg pośpieszny do Bremy.

Samobójstwo, które popełnił, wstrząsnęło nie tylko środowiskiem piłkarskim, ale też całymi Niemcami i milionami ludzi na całym świecie:

„Jego samobójstwo w ten jesienny wieczór zjednoczyło nie tylko jego bliskich, ale również tych, którzy go wcześniej nie znali. Zjednoczyło ich uczucie pustki, rozerwania duszy na strzępy. Podczas następnych dni wybuchła prawdziwa histeria. W Londynie Times poświęcił Robertowi Enke połowę strony tytułowej, w Chinach mówiono o nim w głównych wiadomościach państwowej telewizji. Agencja prasowa informacje o liczbie osób uczestniczących w pogrzebie ogłaszała jak rekordy.

– W Niemczech od czasu śmierci kanclerza Konrada Adenauera w ceremonii pogrzebowej nie uczestniczyło tyle osób.

Taką reakcję można wytłumaczyć tylko tym, że w dzisiejszych czasach wszystko, nawet śmierć, staje się wydarzeniem medialnym. W środku pozostaje jednak autentyczny ból oraz głęboka bezsilność.

Śmierć Roberta Enke pokazała większości z nas, jak mało wiemy o depresji. Dla pozostałych, a była to zastraszająco duża grupa, stało się jasne, jak trudno rozmawiać o tej chorobie. Podobnie jak Robert Enke zawsze uważaliśmy, że naszą chorobę, czy też chorobę kogoś bliskiego, należy zataić.

Jego śmierć poruszyła wielu ludzi również dlatego, że czuli, iż wartości, takie jak solidarność i współczucie, w które wierzył, często nie były mile widziane w świecie piłki nożnej. Robert Enke cierpiał z tego powodu podobnie jak inni piłkarze, którzy zauważają, że ich empatia jest przez niektórych trenerów oraz opinię publiczną postrzegana jako słabość.

– Nie jestem taki i nie chcę taki się stać – powiedział Robert Enke, gdy po raz kolejny pomyślał o tym, że jego gra nie cieszy się większym uznaniem, ponieważ nie jest typem gniewnego, bezkompromisowego bramkarza.

Zbyt mało osób chciało chyba zrozumieć, że Robert był kimś lepszym: bramkarzem z niesamowitym wyskokiem i refleksem, który z własnych cnót nie robił szopki i mocno wierzył, że ambicję można okazywać również uprzejmie i z szacunkiem.

Tego listopadowego dnia, podczas jego pogrzebu, w Empede kolory wyblakły. Brązowe pola oraz nagie drzewa pod szarym niebem wyglądały mętnie i buro. Gdy msza żałobna w malutkim kościele klasztornym w Mariensee dobiegła końca, zaczął padać deszcz. Bez kurtki, bez parasola, ubrany jedynie w koszulkę Benfiki, na cmentarzu stanął José Moreira. Po jego czarnych włosach ściekały krople deszczu, a jego strój stał się ciemnoszary. Ten widok wszystkim nam przypominał, jak słabo byliśmy przygotowani na śmierć Roberta Enke”.

Biografia „Robert Enke. Życie wypuszczone z rąk” jest dostępna na www.labotiga.pl

Tragiczna historia Roberta Enke przypomina, że depresja nie zna granic – dotyka zarówno zwykłych ludzi, jak i piłkarskich bohaterów. Golkiper, który strzegł dostępu do niemieckiej bramki i miał być filarem drużyny na mundialu w RPA, nie zdołał obronić najważniejszego – własnego życia.

Jego śmierć stała się przełomem w mówieniu o depresji w świecie sportu, który długo traktował ją jak temat tabu. To, co zostawił po sobie Enke, to nie wyłącznie wspomnienia widowiskowych parad, ale też przestroga i wezwanie, aby nie milczeć, tylko szukać pomocy i nie lekceważyć bólu ukrywanego za uśmiechem.